Zaraz będzie miesiąc…

SantaPod Mustang
SantaPod Mustang

…od ostatniego wpisu a ja już mam spore zaległości blogowe. Ale po kolei. Nowy Rok (o czym nie wspomniałem w poprzednim wpisie) powitał mnie lekko szokującą informacją – moja firma połączyła się z jednym z naszych partnerów i w ten sposób powstał learningNexus. Nie byłoby w tym nic szokującego gdyby nie fakt, że jako jeden z grupy technicznej podpadłem pod nowego współzarzadzającego. Widziałem gościa tylko parę razy i naprawdę nie wiem czego sie po nim spodziewać. Teraz, po miesiącu rozmów, ustaleń i spotkań przynajmniej wiem, że moje stanowisko jest niezagrożone.

Jednak na początku miałem niemało stresu i nieprzespanych nocy. Taka zmiana przyszła w najgorszym dla nas momencie. Dziecko w drodze, rachunki największe od 4 lat, pozaciągane kredyty… Czując, że sprawa rozchodzi sie o moją przyszłość w firmie przygotowałem się bardzo dobrze do spotkania, które, rzekomo, miało być zwyczajną pogawędką, ale które ja potraktowałem jako rozmowę o pracę: gajerek, portfolio, CV, słodka gadka… Opłaciło się. Jednak zmiany jakie teraz zachodza nie podobają mi sie za bardzo. Zabierają nam samochody, komórki, prowizje a na otarcie łez namydlili oczy potencjalnymi podwyżkami i bonusami. Z tym, że żadnych konkretów jeszcze nie ma. Mój dotychczasowy szef, z którym zawsze bardzo dobrze żyłem, zamknął się w swoim biurze, przycichł i jakby stracił zainteresowanie swoimi byłymi pracownikami… Także kolejne miesiące będę uważnie obserwował w jakim kierunku rozwija się moja „nowa firma”…

W międzyczasie, który to według polonistów nie istnieje, nasze życie towarzyskie eksplodowało wydarzeniami, spotkaniami, obiadkami i siniakami. Juz w zeszłym roku Maciek zaproponował mi sesję paintballa z okazji urodzin jego kolegi. Mając w pamięci super zabawę z okazji mojego kawalerskiego zgodziłem się w pół zdania. Nie tęskniłem wprawdzie za siniakami ani notorycznie parującą maską ale w ferworze walki można o wszystkim zapomnieć. Zebrało się nas siedmiu i w zimny styczniowy poranek pojawiliśmy się w środku jakiegoś zadupia gdzie resztki topniejącego śniegu zalegały w co bardziej osłoniętych miejscach. Może było kilka stopni na plus a padający zimny deszcz dodawał tylko klimatu. Podejrzewając błotne przeprawy wziąłem swoje robocze buty, które jednak widziały lepsze dni i bardziej przypominają sandały niż cokolwiek innego: więcej dziur i „otworów wentylacyjnych” niż buta właściwego… Już chwilę po wyjściu z samochodu miałem skarpetki mokre po kostki a nawet nie zdążyliśmy odebrać sprzętu. Pomysłałem, że z tak zimnymi i mokrymi stopami to się nie pobawię ale jak tylko zaczynaliśmy odgrywać scenariusze działa się rzecz przedziwna – nogi nagle się ogrzewały i żadne zimno już nie dokuczało. Ba! nawet leżenie na plecach w błocie nie sprawiało żadnych problemów i wydawało się najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem. A raczej pod deszczem – w naszym przypadku… W każdym razie dzień minął szybko i wyszaleliśmy się na całego. Przemoczeni i zmarznięci wróciliśmy w ramiona ciepłych żon.

Następnego dnia zaproszeni byliśmy do Gosi i Pawła na obiad. Dawnośmy się nie widzieli to i z ochotą przyjęliśmy zaproszenie i z pustymi żołądkami zapukaliśmy do ich drzwi. Obiad jak w najlepszej restauracji: przystawka, danie główne i deser a wszystko podane jak dla królowej Elżbiety. Były buraczki z mozarellą, ryba z zapiekanymi ziemniaczkami i owoce. Tak ugoszczeni poczuliśmy się w obowiązku odwdzięczyć się zaproszeniem i tydzień później, w tym samym składzie, raczyliśmy się równie niebiańskimi przysmakami u nas na Colliers. Podaliśmy babkę ziemniaczaną 😀

To mi przypomniało, że przed painballem wziąłem także udział w eksperymencie kuchennym Maćka i zrobiliśmy własnoręczne curry ale nie czytając przepisu w całości tylko robiąc krok po kroku. Zmiksowaliśmy ciut za dużo składników, które należało wcześniej podsmażyć ale i tak nam smakowało. Nauka była taka, że opłaca się przeczytać przepis w całości przynajmniej z raz.

Ostatni weekend minął sportowo. Razem z Maćkiem (znowu 🙂 ) wybraliśmy się utracić nasze ćwierćmilowe dziewictwo. Wprawdzie ja go do końca nie utraciłem bo nie siedziałem za kierownicą ale i tak było super. Pobudka była o kosmicznie wczesnej porze jak na niedzielę rano ale opłaciło się. Pogoda nie była sprzyjająca ani do bicia rekordów na 1/4 mili, ani do poruszania się samochodem a nwet do wychodzenia spod pierzyny! Jednak taka pogoda sprawiła, że nie pojawiło się za dużo samochodów. Dało nam to szansę do wystartowania aż 34 razy! Podobno w szczycie sezonu dwa starty uchodzą za sukces. Maciek mógł więc poćwiczyć odejścia i nauczyć się efektywnego przyspieszania bez utraty trakcji. Dla niewtajemniczonych podam pokrótce na czym polegają całe te rajdy na ćwierć mili: ustawiasz się do świateł, pojawia się zielone światło, wciskasz gaz, żeby w jak najkrótszym czasie przeciąć wiązkę fotokomórki 400m dalej. Komputer zbiera wszystkie parametry i na małym wydruku widać dokładnie czas reakcji, czasy i prędkości na różnych odcinkach no i najważniejsze – czas oraz prędkość na 1/4 mili. Pierwsze czasy oscylowały wokół 17 sekund ale stopniowo udawało nam się zbić je poniżej 16 sekund i ostatecznie najlepszym wynikiem było 15.00s @ 91mph co jest podziwu godne zważywszy, że jego plastykowy Mustang to tylko V6. Wprawdzie nie mieliśmy szans z większością ricerów (japońskich wynalazków) ale co tu się dziwić kiedy te były wspomagane turbinami, napędem na cztery koła i ekstremalną dietą odchudzającą.

Zakupiwszy niedawno drogą pół kupna pół wymiany nowy aparacik fotograficzny mogłem nakręcić materiał z naszego wyjazdu na SantaPod. Zapraszam do komentarzy tutaj albo na youtube jak ktoś ma konto….

SantaPod Mustang
SantaPod Mustang

SantaPod Mustang

SantaPod Mustang

SantaPod Mustang

SantaPod Mustang

SantaPod Drag Racing - Mustang

2 komentarze

  1. głowa do góry. Z doświadczenia wiem, że choćby nie wiem co się działo – nasza głowa i tak wszystko wyolbrzymi i rzeczywistość nie będzie aż tak stresująca jak się wydaje. Naprawde stresujące wydarzenia przychodzą bez zapowiedzi hehe 🙂
    Poza tym – potomek w drodze, wiadomo, że stres będzie ale przede wszystkim wiele rzeczy do tej pory stresujących zacznie ci „zwisać” :P. To tak jak z bólem głowy – najlepsze lekarstwo na ból głowy to kop w j… Przechodzi od razu (przynajmniej u facetów).

    do zobaczenia w polsce.

  2. Babka byla wyborna, wieczor przemily i rowniez bardzo dobrze sie bawilismy. Trzeba to jeszce nie raz powtorzyc. Dziekujemy slicznie i jak zawsze zapraszamy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *