Urodzinowe lanie po mordzie

Nataliowa i Stefan
Nataliowa i Stefan

Tak sie jakoś złożyło, że tydzień temu miałem urodziny. Trzydziestka to jeszcze jakieś wydarzenie, ale teraz to już zwykła, coroczna, urodzinowa śpiewka. Nie mając głowy do organizowania czegoś większego zaprosiliśmy parę osób na konsumację moich kuchennych eksperymentów. Przygotowałem kokosowe curry na słodkich ziemniaczkach. Podpatrzyłem to u Pauliny i Maćka, ale było to moje pierwsze podejście do tej, a właściwie jakiejkolwiek, indyjskiej potrawy 🙂 Rezultat? Powiedzmy, że goście uprzejmie podziękowali za dokładkę a ja jeszcze przez dwa dni dojadałem resztki.

Wydaje mi się, że smakowo nie było najgorsze, ale przesadziłem z curry i było dosyć pierne. Potem raczyliśmy się tortem, lodami i fotograficznymi światłami. Damian przytargał swój nowy sprzęt i próbowaliśmy rozgryźć bezprzewodowe wyzwalanie, pomiar światła i ustawienia. Wszystko zawsze się kręci wokół fotografii kiedy w jednym miejscu spotykam się z Markiem, Damianem a ostatnio także Moniką i Basią. Dziewczyny przejęły sprzęt i obfotografowały brzuch Nataliowej. A my obserwowaliśmy wszystko z boku, z kiszkami pełnymi ognistego curry oddając się niedzielnemu lenistwu. Przypomniało mi się później, że mam nowy aparacik oferujący pewne ciekawe funkcje. Zaprosiłem więc Damiana przed obiektyw po czym strzeliłem mu klapsa w jego fotogeniczną buźkę. Efekty poniżej 🙂

Nataliowa i Stefan
Nataliowa i Stefan

Tylko jedna świeczka symbolizująca pierwszy rok trzydziestki 🙂 (albo symbolizująca wszechobecny kryzys...)

Aktualnie wyglądam tak

Nataliowa zdała sobie sprawę, że juz za kilka misięcy jej kolej 🙂

Fotografickie żenski (Basia, Gwiazda i Monika)

Damiana (zobaczcie do końca jak mu się podoba...)

Uważny czytelnik zarejestrował na pewno fakt, że poszukiwaliśmy samochodu. Ten sam uważny czytelnik spotrzegł czas przeszły w poprzednim zdaniu. Teraz mniej spostrzegawczy, ale bystry czytelnik połączy te dwa fakty i doszedł do słusznego wniosku, że już nie szukamy bo znaleźliśmy.

No i mówił mi tata – Toyota; wtórowała mu mama, brat i zdrowy rozsądek. Pojechaliśmy więc jakiś czas temu obejrzeć Avensisa. Wzięliśmy go na przejażdżkę i jakoś tak bez fikołków. Może taki egzemplarz nieciekawy się trafił? A może to podświadoma awersja do robienia tego co słuszne i rozsądne? W każdym razie wróciliśmy do poszukiwań i nadarzyła się okazja obejrzeć auto, które prawie od początku chodziło mi po głowie, ale zdrowy rozsądek jak mantrę wciąż podpowiadał – Toyota, Toyota! Pomyślałem, że najlepszy sposób na wybicie sobie tego auta z głowy będzie zobaczyć je z bliska, przejechać się i stwierdzić, że nie warto. Nagraliśmy więc to „wybijające z głowy” spotkanie, ale drobne wydarzenia tego dnia w mistyczny sposób utkały delikatną sieć, w którą zupełnie nieświadomie weszliśmy. Po pierwsze tylko jedna osoba odpowiedziała na moje maile więc za dużego wyboru nie mieliśmy. Wybraliśmy się więc pod Luton a tam czekało na nas pięknie umyte auto, właściciel wystawił je na podjazd a słońce, tak nieobecne ostatnimi czasy, postanowiło na tę jedną chwilę wyjść zza chmur i jak niebiosa dające znak Elwoodowi, rozświetlić to autko jakby specjalnie dla nas. Jeszcze zanim wysiedliśmy z naszego auta już wiedziałem, że tranzakcja się dokonała. Po błysku w oku Nataliowej, która do tej pory tak była zainteresowana tymi wszystkimi samochodami, które jej pokazywałem, jak ja jej torebkami, wiedziałem, że stało się coś ważnego. Potem nastąpiło tylko kopanie oponek, ciumkanie z grymasem niezadowolenia na twarzy oraz krótka przejażdżka, która wywarła na nas dużo większe wrażenie niż te kilka kilometrów w Avensis. Po krótkiej naradzie rodzinnej (Tomek! Kupmy to auto!) postanowiliśmy zostawić zaliczkę. Zresztą jeśli wierzyć przeznaczeniu – nie mogliśmy podjąć innej decyzji…

Kolejne wydarzenia to już tylko pasmo problemów! Ostatni tydzień sponsorowały mnie literki „u” jak ubezpieczenie i „f” jak frustracja. Po kilkunastu godzinach spędzonych na wypełnianiu bzdurnych formularzy, dzwonieniu do setek agentów ubezpieczeniowych i googlaniu sposobów na obniżenie stawki ubezpieczenia dowiedziałem się, że trzeba było kupić Toyotę 🙂 Otóż nasze rodzinne auto, które zakupiliśmy ze względu na jego pojemność, bezpieczeństwo, zaawansowany system napędu na cztery koła oraz stosunkowo niezłą bezawaryjność, okazało się podpadać pod grupę „usportowionych, szybkich i niebezpiecznych” samochodów za którą to grupą ubezpieczalnie nie przepadają. W końcu jednak udało mi się znaleźć ubezpieczenie, które nie kosztowało tyle co cały samochód (i wcale nie koloryzuję!). Z bolącym od słuchawki uchem i z tysiącem pytań brzmiących wciąż w napuchniętej głowie byłem gotowy odebrać naszego Subaru Forestera.

Dokładnie rok temu dostałem od Nataliowej bardzo fajny prezent urodzinowy. Miałem cały rok na jego wykorzystanie ale jak zwykle zostawiłem wszystko na ostatnią chwilę i zębami o poprzeczkę udało mi się go zrealizować w ostatnim dniu jego ważności 🙂 Szkółka rajdowej jazdy samochodem, na którą udało mi się także namówić Maćka, mieści się aż pod York – jakieś 360km od nas. Wstaliśmy więc w sobotę o 4:00 rano, żeby pojawić się o 9:00 na szkoleniu. Zaraz wbili nas w kombinezony, rozdali kaski i podzielili na grupy. Nauka odbywała się na przygotowanych rajdowo Escortach RS2000 z lat 80-tych lub – jak określiły je nasze żony – jakichś staruchach…

Szkółka rajdowa Ti Rally School

Szkółka rajdowa Ti Rally School

Szkółka rajdowa Ti Rally School

Szkółka rajdowa Ti Rally School

Pod uważnym okiem instruktorów, którzy przez intercom mówili nam co robić i jak się poprawić, uczyliśmy się zawijania na ręcznym i powerslide (coś w stylu „do przodu ale bokiem”). Na koniec dnia zorgarnizowali nam przejazd na czas i gdybym miał choć odrobinę zdrowego rozsądku i szacunku dla własnego image, powinienem zaprzestać pisać w tej chwili. Ale wiem, że prawda i tak długo by się nie uchowała… Po ogłoszeniu wyników okazało się, że na 10 osób Maciek był pierwszy a ja… …ostatni 🙂 Wiem, że Maciek nie pozwoli mi tego zapomnieć ale to nie szkodzi bo bawiliśmy się świetnie. Już nie raz pisałem, że nam do szczęścia dużo nie potrzeba: zapach spalin, ryk silników i jesteśmy w raju na ziemi. Tym razem jednak przeszliśmy na kolejny poziom zadowolenia 🙂 Już w trakcie tego dnia kombinowaliśmy jak tu zdobyć czas i kasę, żeby pociągnąć szkolenie dalej! Była masa zabawy, adrenaliny i zupełnie nowych sztuczek o których nie miałem żadnego pojęcia.

Szkółka rajdowa Ti Rally School

Szkółka rajdowa Ti Rally School

Szkółka rajdowa Ti Rally School: wyniki 🙁

A to maleństwo znaleźliśmy w drodze powrotnej...

Wszystko skończyło się o 12:00 ale dla mnie dzień miał się dopiero zacząć. W drodze powrotnej ze szkółki mieliśmy zatrzymać się, żeby odebrać nasze nowe auto. Dopełniłem formalności i z trzęsącymi się z podniecenia łapami wsiadłem za kółko i pomknąłem za Maćkiem w 100-kilometrową podróż do domu. Z każdym kilometrem poznawałem nowe auto aż nadszedł moment kiedy przycisnąłem gaz, pozwoliłem turbinie się rozkręcić i aż zakrzyknąłem do siebie po amerykańsku: łaaaaałłłłłłłłłł!!!! To rodzinne auto chowa w sobie japońskiego diabełka….

Nasze nowe autko

8 komentarzy

  1. Potwierdzam, że zabawa była nieziemska na szkółce, ciesze się że się wybraliśmy!
    Subaru też niczego sobie, no i ma termometr jak prawdziwe samochody 😉

    Pzdr,
    M

  2. autko rozwojowe-rodzinne, no i chyba mamy wreszcie imie dla synka??
    pozdrawiam ciotka

  3. Trochę tych samochodów jeżdzi po naszych drogach. Ciesz się z auta jak ci się podoba. Brawo za postępy w jezdzie. pozdrowienia. Natalia wygląda naprawdę ładnie. Stefan też.

  4. Nati, do twarzy Ci z brzuszkiem. Co do kryzysu to chyba masz racje, ze jest wszechobecny… Porka merda! Nie moge sie doczekac kiedy sie w koncu skonczy. A auto w deche, sami je docenicie jak Stefan sie urodzi bo teraz z torebka to juz tylko przed lustrem mozna sobie pochodzic a na miasto to conajmniej 10 kg trzeba za soba ciagnac.

  5. WOw!!…ale zaj….fura!…pozazdrościć tylko. Gratuluje decyzji co do zakupu…avensisy…wybuchaja przy lekkim otarciu o cokolwiek. Kiedys ktos gdzies w TV mowil ze te Subaru to ponoć rewelacyjne furacze….a tak na marginesie to ile ma na liczniku?…daj wiecej fotek m8. Pozdro. ( ja w pracy śmigam Toyota….lamerzy nie mieli za grosz fantazji.) Rispekt dla Natalki….wyglada rewelacyjnie.

  6. Chcialam tylko sprostowac: 'Stefan to jest imie robocze, z braku wlasciwego, ktore jest ciagle w debatach’.

  7. Woooooow, jakie duze, jakie ladne, i jakie zielone…. !!!
    Sciski dla Was, Tomku, Natalio i 'robocza wersjo’ Stefanie. Dobrze bylo Was zobaczyc. No i mam nadzieje, ze do kolejnego spotkanie nie minie duzo czasu 🙂
    Trzymajcie sie cieplo!!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *