Co robię jak mnie długo na blogu nie ma (odsłona druga)

Elsa Chapman - kulisy sesji
Elsa Chapman - kulisy sesji

Tak naprawdę to na początku sam nie wiedziałem co robiliśmy przez cały ten czas od poprzedniego wpisu z 1 kwietnia. Musiałem przy pomocy maili, zdjęć, smsów i kalendarza odtworzyć nasze kroki 🙂 Oj działo się, działo! Zacznijmy od tego, że rok temu na święta byliśmy w Grecji i wydaje mi się jakby to było w poprzednim wcieleniu. Nasze cztery dni wolnego w tym roku dalekie były od odpoczynku jaki zaserwowaliśmy sobie w Grecji…

Już od dawna planowaliśmy wyjazd Nataliowej do Polski i głównie dlatego potrzebowaliśmy „rodzinnego” auta. Dużo czasu zajęło mi przygotowanie auta do podróży tak, żeby odbyło się bez niespodzianek. Kupiliśmy wózek, jakieś gadżety i inne graty. Trochę się tego zebrało i przez chwilę wydawało się, że nie zmieścimy sie z tym wszystkim do auta. Jednak moje techniczne podejście do pakowania pozwoliło mi zabrać więcej niż oczekiwałem 🙂 Żałuję teraz, że nie założyłem się z Gwiazdą bo ona już przy połowie tych rzeczy zaczęła płakać, że się nie zmieścimy. A jak przytargałem z domu szalik dla niej na zimę to myślałem, że mnie pobije, że jeszcze donoszę rzeczy. Za szalik!!!!!

Wracając do Wielkanocy, Wielki Piątek sponsorowany był przez sesję zdjęciową. Odezwała się do mnie Elsa Chapman i z pomocą Gwiazdy oraz Błażeja udało nam się ustrzelić kilka fajnych zdjęć. To był długi i męczący dzień ale trochę już tęskniłem za tym klimatem. Właściwie to dopiero dzisiaj skończyłem obrabiać zdjęcia. Wcześniej nie było czasu, ale o tym za chwilę… Pozostałe dni spędziliśmy na odwiedzaniu znajomych lub na przyjmowaniu gości oraz na pakowaniu się. Jako że był to ostatni weekend Nataliowej w UK zeszła się gromada niewiast i kilku rodzynków. Jednak jak przystało na ciężarowe imprezy odbyło się bez ekscesów i już o 22:00 byliśmy grzecznie ubrani w pidżamki 😀

Elsa Chapman - kulisy sesji
Elsa Chapman – kulisy sesji

Potem to już było odliczanie dni do wyjazdu i oczekiwanie na długą podróż. Pomimo tego, że zostawiliśmy sobie dużo czasu na dojazd do portu korek na M25 trochę nas przerósł i ostatecznie spóźniliśmy się na prom o godzinę. Kolejny był dopiero o 1:00 rano więc, korzystając z umiejętności nabytych w podróży na kontynent z Pauliną i Maćkiem w zeszłym roku, zawinąłem swoje śmiało wygięte ciało wokół drążka zmiany biegów i w tej iście fakirskiej pozycji zasnąłem na kilka godzin. Na promie mieliśmy wykupioną kajutę więc potem miałem trochę czasu na przywrócenie mojego pogiętego ciała do jego naturalnej formy. Fakt, że się spóźniliśmy właściwie wyszedł nam na dobre bo przybiliśmy do Belgii z samego rana i po orzeźwiającym prychu mogliśmy na raz wziąć całą Europe i tego samego dnia w nocy dojechaliśmy do domu 😀

Pierwszy dzień wakacji w Polsce nie przywitał mnie dobrymi newsami. Przyjechaliśmy dokładnie w dzień katastrofy pod Katyniem. Siedząc przed telewizorem miałem deja-vu. Z podobnym niedowierzaniem oglądałem jak runęły wieże w NY.

Już pierwszy dzień naszego pobytu rozpoczął się od atrakcji. Odwiedzili nas dawno nie widziani Dominika i Adam z córeczką. Mieliśmy mały przedsmak jak to będzie z małym dzieckiem w domu, z tą różnicą, że ich już jest w wersji „interaktywnej” i można się z nią fajnie pobawić. Adaś przyjechał wyrwać się od codzienności i odpocząć trochę a skończyło się na pomocy w skręcaniu łóżka. Nic więc dziwnego, że po tym jak pokręciliśmy się po okolicy i popstrykaliśmy zdjęcia padliśmy jak kawki. Nie zabrakło też elementu nowo rodzącej się tradycji fast-fooda z Al Volcano 😀 , którą zapoczątkowałem po naszym ślubie…

Kolejny tydzień to już standardowe odwiedzanie dziadków, znajomych i dentysty 🙂 Nawet udało mi się lekko wypocząć i trochę się polenić. Wieczory spędzaliśmy przy kartach i gadaniu aż nadszedł czas wyjazdu. Smutno było wracać do UK samemu ale miałem jeszcze do zaliczenia jedną imprezę w Polsce na którą cieszyłem się już od dawna.

Mustang Klub Polska zorganizował II Ogólnopolski Zlot Mustangów w Poznaniu i to właśnie o tę trzydniową imprezę zahaczyłem w drodze powrotnej. Fajnie było zobaczyć się z poznanymi już wcześniej osobami, poznać nowe i pobawić się z wszystkimi pod szyldem Mustanga. Jak to dobrze, że za radą Kaesa nie mieszaliśmy w piątek bo mogło się to dla nas źle skończyć 😀 Jako, że byłem jednym z niewielu, którzy nie przyjechali Mustangiem mogłem się swobodnie przemieszczać z auta do auta jako pasażer i udało mi się zaliczyć przejażdżkę każdą generacją poza II, której brak było na zlocie. Super impreza i już się głowię jak to zorganizować, żeby załapać się na kolejną w przyszłym roku i nie podpaść żonie…

Niestety w sobotę musiałem bawić się pijąc ciepłe mleko oraz zerwać się wcześniej z imprezy bo czekało mnie wczesne wstawanie. Wieczór wcześniej sprawdziłem, że mam prom o 20:10 więc pomyślałem, że jak wstanę o 5:00 to przemknę przez Polskę bez większego ruchu i będę miał wystarczająco dużo czasu, żeby się nie spieszyć. Przez pierwsze kilka kilometrów goniłem za GTRem Magdy i Jacka, którzy pilotowali mnie przez Poznań ale na A1 dość szybko straciłem ich z oczu 🙁 Swoim już tempem przedarłem się przez Polskę, Niemcy, Holandię i nagle się okazało, że mam na tyle dobry czas, że może uda mi się wbić na wcześniejszy prom. Trochę się przeraziłem ilością ludzi w terminalu i wszechpanującym chaosem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to wszystko przez te chmurę wulkaniczną. Stojąc grzecznie w kolejce postanowiłem dokładnie obejrzeć swój bilet próbując policzyć ile musiałbym czekać na kolejny prom gdyby zabrakło dla mnie miejsca. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie kiedy zauważyłem, że mój prom wcale nie był na 20:10 tylko na 18:00… 2010 roku 😀 Zębami o poprzeczkę udało mi się odprawić i na dodatek pomogłem zbłąkanej duszyczce, która od trzech dni próbowała się dostać z Norwegii na wyspy! Miałem jedno wolne miejsce więc ochoczo zaproponowałem pomoc. W domu byłem dobrze po 24:00 ale złapałem trochę snu na promie więc nie było źle. Najgorsze było dopiero przede mną…

Powrót do pracy po tak udanych wakacjach to zawsze szok psychiczny – przynajmniej dla mnie. Nie inaczej było i tym razem, z tą różnicą, że dowalili mi mega projekt z prawie nieosiągalnym deadlinem (terminem zakończenia). Nie byłoby z tym większego problemu gdyby nie to, że byliśmy już na wypowiedzeniu w naszym mieszkaniu i miałem 2 tygodnie na wyprowadzenie się, doprowadzenie mieszkania do porządku oraz znalezienie nowego lokum dla siebie. Myślałem, że kilka solidnych dni pracy i wszystko będzie pozamiatane ale srodze się przejechałem na tych przypuszczeniach. Może i zdążyłbym gdybym przypadkiem nie otworzył szafy Nataliowej…

Okazało się, że moja kochana żona zabrała ze sobą parę niezbędnych rzeczy a całą resztę zostawiła dla mnie do spakowania. Musze tu zaznaczyć, że jej szafa jest z tych „wchodzonych” czyli taka mini garderoba. Ci faceci, którzy mieli przyjemność zagościć w tym świętym miejscu, znają zapewne tę nieodpartą chęć zrobienia z tym porządku. Oparłem się jednak pokusie i nie wyrzuciłem ani jednej pojedynczej skarpetki. Zorganizowałem kilka potężnych rozmiarów walizek i jakoś się pomieściłem. Samo to zajęło mi dwa długie wieczory. Codziennie po dłuższych niż zwykle dniach w pracy czekało na mnie pakowanie, malowanie ścian i sprzątanie. A wszystko na energii uzyskanej z mrożonej pizzy bo na nic innego nie miałem czasu. Dałem radę, ale tylko dzięki wielkiej pomocy Janusza. Gdyby nie on jeszcze dzisiaj malowałbym pierwszy pokój 🙂 Chłopak ma takie tempo, że w tym samym czasie co mi zajmuje znalezienie pędzla i zamieszanie farby on już kończy malować dwie ściany w pokoju. Przypomniało mi to moje wyczyny na farmie truskawkowej gdzie średnio szybkie osoby zbierały trzy razy więcej ode mnie…

Dwa tygodnie zleciały jak mój łeb codziennie na poduszkę – szybko i nieprzytomnie. Co wieczór miałem przygotowane pudełka, worki i walizki, które rano ładowałem do samochodu i wywoziłem do pracy gdzie powoli rosła mała góra o nazwie „mt. nasze życie”. Każda rzecz jaką udało nam się nagromadzić, a która nie nadawała się na wyrzucenie weszła w skład tej góry. Wszystko zwieńczył nasz pieczołowicie zapakowany w worki na śmieci materac, którego zalety doceniłem pierwszej nocy po wywiezieniu go, kiedy to obudziłem się ze sprężynami odciśniętymi na moich wychudzonych boczkach. Jest tego tyle, że sporych rozmiarów van musiałby się za to brać dwa razy. Jedynym pozytywem tego wszystkiego był fakt, że znalazłem kilkanaście pochowanych funtów, które pomogły mi przetrwać do wypłaty 🙂

Tak oto zbliżamy się do poprzedniego weekendu, który rozpoczął się wielkim sprzątaniem, które na tyle mnie przerosło, że zaangażowałem do pomocy Natalie J. z PolishCleaners. Przyjechała profesjonalna ekipa i bez chwili odpoczynku w 7h doprowadzili dom do stanu niemalże idealnego. A ja się głupi łudziłem, że skończymy w porze obiadowej, hi hi…. Późnym popołudniem pożegnaliśmy się i padając na pysk ruszyłem do Maćka i Pauliny jak zwykle licząc na jakiś konkretny obiad. Nikt nie zgadnie co dostałem…. i dlaczego pizzę…

Jeszcze jadąc do Maćków miałem ambitne plany na wczesny od nich wyjazd dnia następnego i pracę przy mustangu ale widać mój organizm potrzebował konkretnej laby i odpoczynku bo wróciłem dopiero następnego dnia w nocy. Cały dzień robiłem „nic” ucząc się przy okazji obsługi dziecka. Na chwilę obecną wiem już, gdzie jest przód a gdzie tył i, że pieluchy nie zakłada się przez głowę. Dowiedziałem się również, że Hektorowi na trawienie dobrze służy dawka Eltona Johna w moim wykonaniu 😀

Gdybym ten akapit zaczął od słów: a w domu czekało na mnie nieszczęście…. – nikt by mi nie uwierzył. Ale tak właśnie było. Żeby pozbyć się zapachu farby zostawiłem uchylone okno na poddaszu. Chyba nie muszę dodawać, że w nocy padał rzęsisty deszcz a wiatr wybrał sobie chyba najgorszy kierunek jaki tylko mógł bo pól dywanu było dosłownie nasiąknięte wodą. Zrobiłem co mogłem z ręcznikiem i uzbierałem dobre 1/3 wiaderka odsączonej wody ale dywan nadal był mokry. Obawiam się, że to może być gwóźdź pieczętujący niższy niż oczekiwany przeze mnie depozyt 🙁 Ale nie będę płakał nad rozlanym deszczem….

Od poniedziałku, który był wolny, świat zaczął się do mnie znowu uśmiechać. Skontaktował się ze mną Piotrek – tak właściwie to kumpel Adama – i powiedział, że mu się nudzi i czy nie potrzebuję pomocy przy mustangu. I w tym oto dziwnym splocie okoliczności udało nam się zapoczątkować konkretne prace przy aucie. Jesteśmy umówieni na jutro i jest plan, żeby auto postawić na nogi – czy jak kto woli – koła.

Szczerze myślałem, że sobie odpocznę w tym tygodniu i w końcu się polenię ale Elsa, o której wspomniałem na początku zaczęła się domagać zdjęć z sesji, która odbyła się przecież miesiąc temu. Dlatego każdy wieczór od wtorku poświęciłem na obrabianie zdjęć. 57 zdjęć i średnio 30min na fotkę to masa pracy a miałem czas do dzisiaj. No i nie byłoby to moje zakręcone życie gdyby nie drobna komplikacja. Przez całe to zamieszanie z projektem w pracy, wyprowadzką i ogólnym brakiem czasu – olałem sprawę nowego lokum. I tak z wybiciem wtorku zostałem bezdomnym. Z dwoma walizkami i pościelą w bagażniku zadzwoniłem do nic się nie spodziewających Błażeja i Aśki i właściwie wprosiłem się do nich na cały tydzień. Wielkie gratki dla nich za przyjęcie mnie pod dach i zapewnienie schronienia. Wprawdzie moje pojawienie się namieszało trochę na mieszkaniu ale podobno mam się nie przejmować. Z tym, że trochę się jednak przejmuje….

Jak dalej potoczą się moje losy; w kolejnej odsłonie bloga. Tym razem może dużo szybciej niż po miesiącu, ale tak naprawdę to kto to wie…..

8 komentarzy

  1. : )) dobry wpis, zakręcone dwa tygodnie 🙂 przypomniały mi co mieliśmy dwa miechy przed narodzeniem Emilki, remont mieszkania na szybko i dwie szybkie przeprowadzki zeby nie mieszkac w syfie : ))))) trzymaj się !! pozdrów Natalię ! .. no i Stefana 🙂

  2. Tomasz, porwala nas Twoja historia godna kolejnej czesci Londynczykow;)

  3. No powiem, że nie mogłem sie oderwać od tego wpisu. Przeczytałem od deski do deski….i nawet nie mrugnołem ( wyschły mi gałki ). Domiś pisze, że nas ten wpis porwał, przyznać trzeba że czekałem ąż będzie coś o płomieniach i MI6….może w następnym. LICZĘ NA CIEBIE ZIOM 😀

  4. Prawie jak „12 prac Herkulesa” – brawo Tomasz.
    Jakby co to zawsze mozesz sie przekimac u nas a w wolnym czasie pospiewac Hektorowi na przeczyszczenie 🙂

  5. Miło posłuchać „warkotu” Mustanga. Gdzie znalazłeś puste ulice w Londynie? Ciężkie dwa tygodnie ale jaka satysfakcja po skończonym dziele. A czeka jeszcze spotkanie z Gwiazdą i synkiem. Warto było popracować. Pozdrawiam.

  6. Tomek, to jest maks, mysle ze dwanascie prac Herkulesa z powodzeniem mozemy zastapic dwudziestoma pracami Tomasza ;):)
    Alez masz kociol, to juz i moj wlasny wydaje sie przy tym jakos lezjszy. A jak tam Natalia, jakies wiesci od niej?????? czekam 🙂
    A Ty dbaj o siebie, no i pamietaj ze masz tez mnie i Damiana, jesli tylko mozemy w czyms pomoc, to z calych sil i serc naszych dwoch. Sciskam cieplo

  7. …no wkoncu udalo mi sie wygospodarowac troche czasu , usiasc i przeczytac co tu dane. Powiem tak : No ladna rzecz ten blog twoj ;D , wciagajaco napisane , nieoderwanie przeczytane , pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *